Opowiadanie fanfiction, tylko wytwór mojej chorej wyobraźni.
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób (poza osobami siatkarzy) i zdarzeń przypadkowe.
Występują słowa powszechnie uważane za wulgarne.
Opowiadanie nie ma na celu urażenia kogokolwiek.

INFO: gdyby ktoś mnie tu szukał, to tu mnie nie ma. Jestem na FLY INTO ME. Wracam do korzeni. Do pierwszego sportu i jednego z pierwszych ulubionych. Do Gregora.

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Rozdział III

Był wściekły na kolegów z kadry.
Był wściekły, bo od początku to planowali, spotkanie u Igły, które nazwali "naradą wojenną". Bez względu na wszystko miał dotrzeć do Rzeszowa, miał spotkać się z Ignaczakiem, Drzyzgą, Możdżonkiem i Gumą. Wszystko zaplanowali.
Wiedział, że robili to w dobrej wierze, chcieli mu przecież pomóc, ale wcale nie miał na to ochoty. Nie chciał rozmawiać o Ali, mówić im, co dokładnie się między nimi wtedy wydarzyło. Sam przecież nie wiedział.
Lakoniczna wiadomość praktycznie nic nie wyjaśniała, a wszelkie próby kontaktu z ukochaną kończyły się niepowodzeniem. Odcięła się od niego, zniknęła z dnia na dzień.
Wychylił kolejny kieliszek wódki, odruchowo zaciskając wolną dłoń w pięść. Skrzywił się, alkohol zapiekł w gardle. W zasadzie nie lubił pić.
- Wypiłeś już wystarczająco dużo? - spytał Drzyzga. - Teraz z nami porozmawiasz?
Odstawił kieliszek na stolik, spojrzał niechętnie na młodego rozgrywającego. Czuł na sobie uważny wzrok czterech siatkarzy i z każdą chwilą był coraz bardziej wściekły.
- Nie chce mi się gadać - mruknął. Możdżonek westchnął, patrząc zmęczonym wzrokiem na Kubiaka.
- Misiek, zrozum wreszcie, że my po prostu chcemy ci pomóc - powiedział spokojnie. Ignaczak pokiwał gorliwie głową.
- A ja żadnej pomocy, kurwa, nie chcę - syknął. - Odczepcie się wreszcie, wypijcie tę flaszkę i rozejdźcie się. Dajcie mi, do jasnej cholery, spokój!
Wstał z impetem, omal nie przewracając drogiego, eleganckiego stolika, pasującego do reszty mebli w salonie Ignaczaka.
Miał dość, chłopaków, ciągłych pytań, miał dość własnych myśli, które od pierwszego meczu ze Stanami uparcie krążyły wokół Ali.
- Michał, siadaj - odezwał się stanowczo Zagumny. Potrząsnął głową, zaciskając dłonie w pięści.
- Spieprzaj - warknął. - Chcecie wiedzieć, co się stało? Byłem z Alą zaręczony, planowaliśmy ślub. Kupiłem jej tę pieprzoną ślubną kieckę, bo ona sama nie miałaby kasy na tę, o której marzyła. Nie było mnie kilka dni, bo mecze, a kiedy wróciłem, zastałem pierścionek, puste szafki i liścik, który nic mi, kurwa nie wyjaśnił. Zniknęła, z dnia na dzień.
Urwał, przymknął oczy. Czuł alkohol krążący mu w żyłach, czuł ból z rozdrapanych ran, czuł wściekłość, bo przecież wcale nie chciał o tym mówić.
- Suka - mruknął ktoś obok. Spojrzał w tamtą stronę. Drzyzga.
Nie kontrolował tego, co robi. Chwycił opróżnioną do połowy butelkę wódki i zbliżył się do Fabiana.
- Odszczekaj - warknął. Wpatrywał się ze złością w rozgrywającego, którego od dłuższego czasu uważał przecież za przyjaciela.
- Misiek, kurwa mać, może ją wtedy kochałeś, ale ogarnij się, chłopie. Zrobiła ci świństwo, a ty od lat to rozpamiętujesz. Odrzuciłeś Weronikę, bo co? Bo nie była Alą? - zamilkł na chwilę, wstając, przyglądając się Kubiakowi. - Minęło tyle czasu, Misiek. Nie warto niszczyć sobie życia przez kogoś takiego.
Poczuł silny uścisk na nadgarstku. Ktoś wyjął mu z dłoni butelkę z wódką.
- Odłóż to, szkoda, żeby się wylało. - Spokojny, cichy głos Możdżonka. - Szczególnie, że chyba chciałeś palnąć tą butelką Fabia w łeb. Jego też szkoda.
Chciał? Nie kontrolował tego, co robi, był wściekły, a alkohol szumiał mu w głowie. Zacisnął pięści, patrzył na młodego rozgrywającego.
- Nigdy. Tak. O. Niej. Nie. Mów. - wycedził. Podniósł telefon z kanapy i wepchnął go do kieszeni spodni.
- Kubi, gdzie ty idziesz? - spytał Ignaczak. Nie zareagował, nie odpowiedział. Musiał ochłonąć. Musiał stąd wyjść.
Ominął zdezorientowanego Drzyzgę i ruszył w stronę drzwi. Ktoś próbował iść za nim, chyba Krzysiek, ale Zagumny go powstrzymał.
- Zostaw go, przecież z Rzeszowa i tak nie ucieknie - powiedział cicho. - Nawet nie ma tu samochodu.
Trzasnął drzwiami. Wyjątkowo chłodne jak na tę porę roku powietrze uderzyło go w twarz.
Oszalał. Tracił kontrolę.

Cały czas czuł alkohol w swoich żyłach.
Nie znał dobrze Rzeszowa, był tu tylko kilka, kilkanaście razy, na meczach na Podpromiu i w odwiedzinach u Igły i Nowakowskiego. Nie znał tego miasta, właściwie to nawet go nie lubił. Lubił Jastrzębie. I Warszawę, bo tam był z Alą.
Ciemność na dworze, ulice rozświetlone jedynie blaskiem latarni. Szedł szybkim krokiem, nie zwracając uwagi na kierunek. Prosto przed siebie, szybko, byle pozbyć się dokuczliwych myśli.
Pozbyć się wspomnienia Fabiana oskarżającego Alę, a przecież Fabian miał rację. Wspomnień wspólnych chwil, które bezpowrotnie uciekły z jego życia. Miał dość rozdrapywania starych ran, a przecież tylko to robił, odkąd zobaczył ją na hali w Chicago.
Tęsknił za nią, nie potrafił przestać, mimo że próbował zapełnić pustkę, którą po sobie zostawiła. Żadna z dziewczyn, która pojawiła się w jego życiu, nie była w stanie zająć jej miejsca. Próbował ułożyć sobie życie od nowa, ale zawsze coś się psuło, zawsze czegoś mu brakowało.
Brakowało mu Ali.
Może po prostu nie chciał sobie pozwolić na szczęście, na zapomnienie o Ali i pchnięcie swojego życia w przód. Może nie chciał o niej zapominać.
- Kubiak?
Zatrzymał się wpół kroku, słysząc znajomy głos. Nowakowski biegł w jego stronę, ciągnąć za sobą nieco zdezorientowaną żonę.
- Pięknie, kurwa, pięknie - westchnął przyjmujący. Nie miał ochoty na kolejną rozmowę, na kolejne próby wyciągania z niego historii jego związku sprzed lat. Miał ochotę zniknąć. Nie myśleć. Nie musieć o tym znowu gadać.
- Piotrek, ja pójdę do domu - odezwała się Nowakowska, wyzwalając dłoń z jego uścisku. Uśmiechnęła się ciepło do Kubiaka i odwróciła, odchodząc szybkim krokiem.
Środkowy patrzył na niego z góry, z rękami wbitymi w kieszenie spranych dżinsów.
- Jak się czujesz, Misiek? - spytał. Kubiak wzruszył w odpowiedzi ramionami, uciekając wzrokiem w bok. Porzucony bukiet róż leżał obok kosza na śmieci. Uśmiechnął się krzywo.
- Komuś chyba rozpieprzyło się tu życie - mruknął, wskazując na zwiędłe kwiaty. - Jakie to, kurwa, znajome.
- Zostawiła cię bez wyjaśnienia, tak? - Piotrek nie patrzył na róże, przyglądał się z uwagą i troską swojemu kadrowemu koledze.
- Chociaż ty zostaw to w spokoju, co? - warknął. - Chociaż ty się od niej odpieprz.
Znowu tracił kontrolę. Alkohol cały czas krążył mu w żyłach.
- Tylko pytam, Misiek. Spokojnie - powiedział Nowakowski. - Wszyscy chcemy ci po prostu pomóc.
- Nie chcę pomocy - prychnął.
Nie chciał, nie potrzebował. Stracił kontrolę, ale przecież kontrola nie była mu potrzebna. Potrzebował tylko Ali. Od lat potrzebował tylko Ali.
Próbował odejść, wyminąć siatkarza i zniknąć mu z pola widzenia, ale Nowakowski złapał go mocno za ramię, nie pozwalając się oddalić.
- Misiek, wariujesz nam, od meczu w Stanach - odezwał się. - Potrzebujemy cię. Bez ciebie nie pojedziemy do Rio.
Uśmiechnął się krzywo. Rio. Igrzyska, kolejne w jego karierze. Jeszcze niedawno były jego nadrzędnym celem, tylko o nich myślał i tylko o nich dążył. Sportem, siatkówką, przykrył wspomnienia o Ali. Ale w Chicago wszystko wróciło. I potrzebował już tylko jej.
Igrzyska, na które chcieli jechać. Przepustkę musieli wywalczyć w Japonii, podobnie jak cztery lata temu. Wtedy była inna drużyna, inny trener, wtedy kapitanem był jego przyjaciel, Możdżonek, a on sam wchodził tylko na zmiany, bo gwiazdami na przyjęciu byli Winiarski i Kurek. Zasłynął wtedy spektakularną, szaleńczą wręcz obroną na stoliku sędziowskim, kłótniami pod siatką i uporem, który nigdy nie pozwalał mu się poddać. Jakby walką na boisku chciał zrekompensować sobie przegraną w prywatnym życiu.
Teraz do Japonii miał jechać jako jedna z najważniejszych postaci w kadrze, być może jako kapitan, jako podstawowy przyjmujący, nie dzieciak, który dopiero uczył się reprezentacji. Liczyli na niego, na nim mieli zamiar opierać cały ciężar gry, przede wszystkim ten psychologiczny. Kto ich pociągnie do zwycięstwa, jeśli nie Kubiak?
Do tego był im potrzebny. Dlatego próbowali go ratować. Potrzebowali jego skupienia, jego dobrej gry i jego silnego charakteru, potrzebowali swojego kapitana, Miśka, Dzika, który pociągnie ich do wygranej. Do Rio.
- Znajdźcie sobie innego bohatera - warknął. - Kuraś się nada, dobrze gra i lubi, jak się go głaszcze po główce i mówi mu, jaki jest wspaniały. A mnie zostawcie w spokoju.
Wyrwał się z uścisku Nowakowskiego, pobiegł przed siebie, słabo oświetloną ulicą Rzeszowa, ignorując krzyki za plecami. Miał dość. I wiedział, że będzie musiał w końcu wrócić do domu Ignaczaka, chociażby po to, by zabrać stamtąd swoje rzeczy.
Alkohol nie przestawał krążyć w jego krwiobiegu.

Do domu Krzyśka dotarł nad ranem, po kilkudziesięciu minutach błądzenia w okolicy w poszukiwaniu docelowego adresu. Nie dzwonił do drzwi, ostrożnie nacisnął klamkę i wszedł do środka, starając się zachowywać jak najciszej. W salonie nadal świeciło się światło, na stoliku stało kilka pustych butelek i rządek kieliszków. Ekran telewizora pokazywał powtórkę jakiegoś meczu z Ligi Światowej.
Natychmiast poczuł na sobie uważne spojrzenia czterech par oczu. Czekali na niego.
- Kurwa mać, Misiek, gdzie ty byłeś? - spytał Drzyzga, podrywając się z kanapy i podchodząc do Kubiaka. - Coś ty znowu zrobił?
- Miałem was dość - mruknął, wymijając rozgrywającego. - Zostało jeszcze wam wódki?
Ignaczak spojrzał na niego mętnym wzrokiem, przeczesując włosy palcami.
- Skończyliśmy z Pawłem, sorry - odparł. Zagumny pokiwał głową na potwierdzenie słów libero.
- Michał, gdzie byłeś? - zapytał Możdżonek, przyglądając się Kubiakowi. - Martwiliśmy się.
- Tak, że będziecie musieli szukać sobie nowego przyjmującego, nie? - warknął. Usiadł na kanapie, na miejscu Fabiana, wodząc wzrokiem po pustych butelkach. Marcin przyglądał mu się w milczeniu.
- Misiek, chcemy ci pomóc, ale...
- Ale ja tego, kurwa, nie chcę - przerwał środkowemu. - Skończcie ten temat, bo ja nie zamierzam z wami tego wałkować. Macie wybór: albo dacie spokój, albo w ogóle nie próbujcie ze mną gadać.
Wbił wzrok w telewizor. Na ekranie zamigała jego własna twarz, ściągnięte w skupieniu brwi, dłonie oparte o kolana. Przygotowany do odbioru zagrywki. A potem jego wzrok uciekł w stronę trybun.
Pierwszy mecz ze Stanami. To wtedy oszalał. To wtedy zobaczył Alę.
Wpatrywali się w niego, czuł to, ale próbował ignorować zmartwione spojrzenia przyjaciół. Miał dość ich troski, ciągłych pytań, drążenia sprawy.
Nie chciał rozdrapywać starych ran, nie chciał roztrząsać swojej historii. Nie z nimi. Wystarczająco często robił to we własnej głowie.

Powoli wracał, grał coraz lepiej, na poziomie, który prezentował przed meczami w USA. Nieplanowana wizyta u Ignaczaka nie wyleczyła jego głowy, nie uleczyła go z szaleństwa, ale dała mu impuls, by nad tym szaleństwem zapanować. Żeby udowodnić chłopakom, że da sobie radę sam. Że nie muszą go ratować.
Wygrali dwukrotnie z Rosją, pokonali Iran na wyjątkowo trudnym terenie, a potem zdobyli dwa punkty w meczu ze Stanami, zapewniając sobie w ten sposób awans do najlepszej szóstki. Pomógł drużynie, grał najlepiej, jak mógł, znowu dawał z siebie wszystko.
W którymś momencie zaczął sobie wmawiać, że jeśli wygra, jeśli zdobędzie medal Ligi Światowej, to Ala wróci, znów magicznie pojawi się w jego życiu.
Wariował? Przecież oszalał już dawno. Już dawno stracił kontrolę.
Przerwę przed wyjazdem do Brazylii spędzali w Spale. Znowu mieszkał w pokoju z Możdżonkiem, tak było od lat, właściwie od momentu, w którym rozpadła się jego przyjaźń z Bartmanem. Nie pamiętał już, o co pokłócił się ze Zbyszkiem, chyba poszło o karierę, o dalszy rozwój, o siatkówkę, bo przecież to ona była najważniejszym aspektem ich życia. Chyba w pewnym momencie zarzucił Bartmanowi, że ten spoczął na laurach, że się zatrzymał, że przestał walczyć o bycie jeszcze lepszym. Miał rację? Może miał. On w kadrze został. Bartman nie dostawał już powołań, nawet do szerokiego składu. On zdobył mistrzostwo świata, a w końcu został kapitanem i podstawowym przyjmującym.
Ale Bartman wziął ślub z miłością swojego życia, z Asią, podczas gdy Kubiak został całkiem sam.
Możdżonek zaniechał prób wyciągnięcia z niego całej historii rozstania z Alą. Przecież historii właściwie nie było, Ala po prostu zniknęła, bez wyjaśnienia. Sam nie wiedział, dlaczego, co zrobił źle, co się wydarzyło. Chciał wiedzieć, ale nie dała mu szansy. Uciekła, starannie wycinając się z jego życia. A potem pojawiła się na meczu, potem zobaczył ją na trybunach Sears Centre i wszystko wróciło.
Wlepił wzrok w sufit spalskiego pokoju, licząc w myślach wszystkie pęknięcia na jego powierzchni. Co roku było ich więcej, mógł obserwować, jak pojawiały się nowe rysy.  Bywał tu regularnie. Kochał Spałę, bo Spała żyła siatkówką, bo ten ośrodek, znajome pokoje, hala, to wszystko oddychało, tętniło jego ukochanym sportem. Kochał Spałę, bo bycie w Spale było zaszczytem. Bo w lidze były dziesiątki takich, jak on, rozkochanych w tej żółto-niebieskiej piłce i siatce rozpiętej pomiędzy słupkami, było ich mnóstwo, utalentowanych, pełnych zapału, sił i chęci, ale nie każdy miał szansę tu przyjechać. Dostać zaproszenie do spalskich lasów, rozpakować walizki w pokoju i pozostać do samego końca. Do momentu, w którym zostaje ich tylko czternastu.
Każde pęknięcie odmierzało jego pobyt w ośrodku. To wzdłuż okna, nad jego łóżkiem towarzyszyło mu od jego przygody z reprezentacją. Krótsze, blisko drzwi wejściowych, pojawiło się przed wygraną Ligą Światową. Najdłuższe, biegnące praktycznie od ściany do ściany, dokładnie przez środek sufitu, zastali w ośrodku rok temu, przed Mistrzostwami Świata. Możdżonek żartował wtedy, że może linia jest tak długa, jak będzie ich droga w turnieju. Miał rację, przecież przeszli długą drogę, najdłuższą, grali do samego końca. I wygrali, przecież wygrali.
Pęknięcia odmierzały jego doświadczenie, jego karierę, jego osiągnięcia. A te pęknięcia, których gołym okiem nie widać, odmierzały jego cierpienie, tęsknotę i walkę z samym sobą.
Westchnął cicho, poprawił poduszkę pod głową. Pęknięcia, rysy, blizny na skórze. Wybite palce, złamana ręka, bark, który nastawił kiedyś w trakcie meczu, skręcone kostki, bolące kolano. Każdy sportowiec to znał, każdy sportowiec przez to przechodził. Bolało, całe ciało musiało boleć, ale przecież wiedział, na co się pisze, kiedy wkraczał w seniorską karierę. Nie przewidywał tylko, że będzie musiał walczyć też z psychicznym bólem.
Tęsknił za Alą. Nigdy nie przestawał.

~*~
Skończyły mi się rozdziały napisane do przodu, nie mam czasu, nie mam weny, nie mam nastroju do pisania. Kiedy będzie następny, nie mam pojęcia.
A za to wyżej przepraszam.

19 komentarzy:

  1. ja oszalałam na pukncie tej historii, życzę weny

    OdpowiedzUsuń
  2. Stopniujesz napięcie ;-) Liczyłam, że dowiemy się coś o motywacji Ali - ta kwestia strasznie mnie ciekawi - ale na taką retardację całkowitą perspektywą Kubiaka też nie mogę narzekać. Jak się okazuje, na rozsierdzonego Dzika nawet Król Paweł nie poradzi. Biedny Kubiak szaleje coraz bardziej, jest tak zaślepiony bólem, który wydobywa się z na nowo rozdrapywanych,( a raczej nigdy nie zagojonych, ale do ponownego pojawienia się Ali jakby przysłoniętych, właśnie przez sport, który chyba jako jedyny po odejściu Ali dawał mu siłę), że nie dostrzega, że chłopcy chcą mu pomóc dlatego, że są jego przyjaciółmi i nie ma w tym żadnych egoistycznych podtekstów. Ale Michał jest jak cierpiące, ciężko ranne dzikie zwierzę - zostawcie mnie, dajcie mi spokój, sam sobie poradzę, nie podchodźcie, bo ugryzę. Nie dziwię mu się, że nie chce o tym mówić - sam tego nie przepracował, sam nie zrozumiał, więc jak jego przyjaciele, którzy nie znali Ali tak dobrze jak on, albo nie znali jej wcale, mieliby mu pomóc zrozumieć, dlaczego ona odeszła. A to byłoby chyba jedyną rzeczą, która mogłaby dać mu spokój. A na najprostsze wyjaśnienie i rozwiązanie, które podrzucił Fabian, Kubiak się nie zgadza. Bo zgodzić się nie może. Bo wciąż kocha, wiąż pamięta i wciąż jej potrzebuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na odpowiedź o motywację Ali trzeba będzie poczekać, tak to mam ułożone w głowie
      Kubiak się miota jak ranne zwierze, piękne porównanie. Bardzo wpasowujące się w moją wizję Miśka.
      Dziękuję:)

      Usuń
  3. Jeżeli tak piszesz przy braku weny, to naprawdę nie masz się czym przejmować. Mi się bardzo podobało i znowu nie rozumiem, za co przepraszasz. Tobie się pewnie nie podoba, bo zapewne chciałaś lepiej - ale jako postronny obserwator mówię Ci, że jest cudo! ;)
    Żal mi Michała, tak bardzo mi go żal. Z jednej strony mam ochotę go przytulić, pogłaskać po głowie. Z drugiej zaraz nachodzi mnie myśl, że pewnie dostałabym za to po dupie, bo on przecież nie chce wsparcia. Albo przynajmniej tak mu się wydaje. Chce być mocny, ale jakoś ciężko mu to idzie. Kwestia czasu, aż zrozumie, że sam daleko nie ujedzie, tak myślę. Ja na jego miejscu też bym się chyba wściekła, gdyby przyjaciele mnie tak obsiedli i naciskali. Nie dziwię mu się, całkowicie rozumiem. I współczuję. Genialnie opisałaś historię pęknięć w pokoju w spalskim ośrodku. No nie czytałam jeszcze czegoś takiego, ogromny + ;)
    Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć weny i czekać na kolejny ^^ Nie martw się, wena jest podobno jak kot - chodzi własnymi ścieżkami, ale zawsze wraca ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Misiek się miota, walczy, nie chce pomocy, a tak bardzo jej potrzebuje.
      Akurat fragment o spalskich sufitach jest jedynym, który mi się w tym rozdziale podoba.
      Jeśli chodzi o wenę, to mam taką sytuację, że moje myśli krążą w zupełnie innym kierunku i nie jestem w stanie się skupić na pisaniu.
      Dziękuję bardzo!

      Usuń
  4. nie wiem, za co przepraszasz. świetnie ukazałaś Michała do szaleństwa tęskniącego za ukochaną, która zostawiła go bez powodu, którą wciąż kocha. tak to opisujesz, że czuję, jakbym go naprawdę znała i naprawdę mu współczuła.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mi też się bardzo podobało ! :) życzę dużo weny , bo to Ci się najbardziej przyda , a ja chciałabym doczekać jak Misiek jest szczęśliwy z Alą ;D

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj Greenberry!

    Zjawiam się już, oczywiście spóźniona i do tego z komentarzem poniżej oczekiwań. Powinnam być tu od razu, już w poniedziałek, z szacunku do opowiadania i Ciebie. Jednak czas mi się raczej kurczy, jest go coraz mniej. Niestety.

    Ale już jestem.

    Naprawdę nie wiem skąd u Ciebie pomysł, że psujesz w jakiś sposób Kubiaka i że to, co piszesz nie jest dobre. Naprawdę tego nie rozumiem. Mówisz, że za przepraszasz, że to nie jest dobre. A ja mówię: przestań mnie obrażać. Przestań obrażać moje poczucie estetyki, mój gust, moje uczucia. To faktycznie nie jest dobre, masz rację. Bo takie pospolite słowo jak 'dobre' lub ta kategoria nie jest wystarczająca. Mówienie, że to jest dobre to za mało, to zbyt powierzchowne. Dobry to może być rosół lub dowcip, a nie takie opowiadanie jak to, nie taki rozdział. To jest, już Ci pisałam, perfekcyjne. Każdy kolejny rozdział, zdanie w nim, pojedyncze słowo - to wszystko jest takim małym-wielkim cudem. Bo takie rzeczy nie powinny być tu, na bloggerze, tylko gdzie będą odpowiednio potraktowane, z odpowiednim szacunkiem. Czasem czytam, bardzo rzadko ale jednak, rozdziały takie jak ten i boję się, że te słowa się tu marnują.
    Bo musisz wiedzieć, że to jest WIELKIE opowiadanie, wielkie w swoim minimalizmie.

    Wszystkie chyba oszalałyśmy razem z Kubiakiem, ja na pewno. Bo to przecież nie jest normalne, żeby odświeżać czyjegoś bloga kilkanaście razy dziennie w nadziei, że autorka zmieniła zdanie i coś się pojawi. To jest niezdrowe, ale przecież od tego opowiadania, świata i tych bohaterów nie da się oderwać wzroku i myśli. Raz przeczytane zostaje w człowieku już chyba na zawsze. Niezapomniane.

    Słowa nie oddają moich myśli, emocji. Nie umiem pisać o emocjach jak ty. Nie potrafię, jestem zbyt mała i wątła. Chciałabym Cię ocenić na chłodno, bez emocji, opowiedzieć coś o Ali i Kubim, jakoś ich zanalizować. Nie umiem. Może spróbuję fragment po fragmencie, może będę umiała złapać odrobinę dystansu.

    Wszyscy chcą Michałowi pomóc, tylko chyba nikt nie wie jak. Co on ma im powiedzieć? Przecież on sam nic nie wie, mało rozumie. Od tych kilku lat jest zdruzgotany, zraniony, raz bardziej, raz mniej, ale wciąż. Jego ból jest tak widoczny, jaskrawy, prawdziwy, że ja też go czuję: głowie, w żołądku, w płucach, chyba wszędzie. To przez to jak realnie, prawdziwie piszesz. Piszesz tak, że mam wrażenie, że jestem tam w domu Igły, piję z nimi, że potem wybiegam za Michałem i przyglądam się mu z przerażeniem. I też chcę mu pomóc, tylko nie wiem jak.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zraniony, upokorzony mężczyzna, bliski łez i w rozpaczy - widok straszny. A Michał musi być silny, nawet nie dla siebie, tylko dla innych. Tego wymagają ludzie, tego wymaga sytuacja, tego wymaga od siebie sam Michał. Tylko trudno to zrobić, gdy wszystko jest tak popierdolone, gdy coś wytrąca kogoś z równowagi. Jej pojawienie zburzyło pozorny spokój. I jak się w tym odnaleźć, kiedy rany są tak poszarpane, krew się znowu sączy, wszystko piecze, a plaster i wodą utleniona, która mogłaby pomóc nagle przestaje istnieć. Pewnie ten bark i ręka bolały mniej.

      Zebrali się wszyscy i nagle okazują się bezradni. Możdżonek i Zagumny, którzy wydają się być głosami rozsądku, oazami, cudotwórcami nie dają rady. Fabian, który próbuje chyba Miśka do czegoś sprowokować, nie daje rady. Krzysiu, który przecież potrafi coś poradzić w każdej sytuacji jest bezużyteczny. Tutaj chyba nie potrzeba słów, a przynamniej nie słów przyjaciół. Tu powinna zjawić się Ala i nawet nie chodzi o to, żeby rzuciła się Miśkowi na szyję i żeby wróciła. Ona powinna po prostu wyjaśnić, bo ta prawda i świadomość może im pomóc, obojgu. Chociaż wątpię, że ta prawda sprawi, że Michał przestanie ją kochać.

      Pięknie to wszystko opisałaś. Spalskie sufity w szczególności. Tu jest bardzo smutno, ciężko, ale też potrafię się uśmiechnąć, czytając o butelce, która miała roztrzaskać się na Fabianowej głowie.


      Uśmiecham się też do pięknych słów i nie wierzę w swoje szczęście, że kilka miesięcy temu zjawiłaś się u mnie. Dziękuję!
      Ja chyba nie liczę na happyend, ale może mnie zaskoczysz.

      Weny życzę i dziękuję za kolejne fantastyczne opowiadanie.

      Zuzek.

      Usuń
    2. Mi standardowo słów brakuje. Nie wiem, co powiedzieć. Ale wiem, że nie zasługuję na to wszystko, co piszesz w tym komentarzu i w innych. Idealizujesz moje pisanie.
      Ale dziękuję, bo Twoje komentarze dają mi niesamowitego kopa, dzięki nim chce mi się męczyć z tym Miśkiem.
      Jeśli chodzi o happy end to nic nie mówię, nie zamierzam nic zdradzać, ale zakończenie mam zaplanowane:)
      Dziękuję

      Usuń
  7. Za co przepraszam, Grinku, co? Ja nie widzę tutaj niczego, za co powinnaś przeprosić. No może poza niszczeniem Kubiakowi psychy.
    Ale do rzeczy, emocje tak bardzo zaślepiły Michała, że nie dostrzega on, iż chłopaki nie chcą mu pomóc, bo potrzebują go w drużynie, a raczej dlatego, że są jego przyjaciółmi. A prawdziwi przyjaciele nie pozwalają przyjacielowi upaść, zatracić się w negatywnych emocjach.
    Ale Michał tego nie widzi i prawie prawie rozbija flaszkę o łeb Fabka. Well.
    W sumie to fascynujące, jak cierpienie, tęsknota, żale mogą wpłynąć na ludzkie życie. Ciekawe.
    Ściskam i życzę wena. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do niszczenia psychy moim bohaterom trzeba się przyzwyczaić;)
      Michał, rozhuśtany, poraniony Michał. Traci kontrolę, nad sobą, nad wszystkim.
      ♥kocham

      Usuń
  8. Zielona Jagódko, ty niszczysz im psychikę najlepiej na świecie.
    Kubiaka pokazujesz pięknie, można by uwierzyć, że to prawda. Takie powolne dążenie w stronę szaleństwa. I to przez co? Głupią babę (Kubiak, nie bij!) :)
    Mistrzostwo, pozamiatało mną totalnie.
    Uwielbiam i ściskam ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kubiak sobie w stronę szaleństwa kopytkuje niczym rącza gazela i ani myśli się zatrzymywać. A ja go tylko leciutko popycham;)
      Dziękuję♥

      Usuń
  9. Nie przepraszaj, to mistrzostwo, co piszesz.
    Kubiak...serce się kraje. Jak on ją strasznie kocha, nawet teraz po tym wszystkim...
    Wybacz opóźnienie i marny komentarz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Misiek kochać nie przestał. Ala też nie. I tak się bujają sobie, nieszczęśliwi
      dziękuję bardzo!

      Usuń